Polowanie na zorzę
24 listopada, 2025
Szansa na wyjazd za koło podbiegunowe, do Tromsø, nadarzyła się dość niespodziewanie. To nie był (przynajmniej w moim przypadku) ambitny plan, który latami nabierał kształtu. Proste pytanie od znajomego: „Jest okazja. Ja jadę, a Ty?”. Trochę się wahałem jednak zdołał mnie przekonać.
Zebrało się nas 11 osób. Wylot mieliśmy z Gdańska 16 października nad ranem. Po wylądowaniu odebraliśmy auta z wypożyczali i ruszyliśmy „na miasto”, bo domek, w którym mieliśmy się zakwaterować, był jeszcze niegotowy. Norwegia już „na dzień dobry” jakby próbowała z nas drwić witając wiatrem i deszczem. Do Tromsø lecieliśmy z cichą nadzieją, że może jednak pogoda nie będzie dla nas tak okrutna, jak sugerowały wszystkie prognozy. Według nich miało padać przez cały tydzień, bez większych szans na przejaśnienia. A wracając – szybka wizyta w pobliskim markecie – by przetrwać pierwszy dzień, zanim opracujemy jakąś szerszą strategię. Kawiarnia, by podładować baterie po nieprzespanej nocy w podróży. Następnie udaliśmy się do bistro, które polecił nam właściciel domku. Dojechaliśmy tam „w ratach”: najpierw grupką 4-osobową, by po 20 minutach dołączyła reszta. Obsługa lokalu już przy wejściu poinformowała nas, że niestety mają zajęte wszystkie miejsca. Jednak informacja, iż jesteśmy w grupie blisko 3x większej, dość szybko pomogła w „uruchomieniu” dodatkowej przestrzeni na chwilowo zamkniętym poddaszu. I tam doszło do zbrodni: jeśli wierzysz w św. Mikołaja, przeskocz do kolejnego akapitu. W menu dostarczonym przez obsługę widniała pozycja, co do której wszyscy byli wyjątkowo zgodni – MUSZĘ TEGO SPRÓBOWAĆ! Kelnerka śmiała się wpisując w swoim notatniku „11x gulasz z renifera” (tak kochane dzieci, w tym roku św. Mikołaj może mieć problem z dostarczeniem Wam prezentów).

Nasyceni wyruszyliśmy w drogę do naszego centrum dowodzenia.
Po godzinie jazdy od Tromsø dojechaliśmy do celu – miejscowości Tromvik. Urokliwej wsi otoczonej górami (i wodą), liczącej w okolicach 150 mieszkańców (według info z 2015 roku). Następnie rozpakowywanie, zakwaterowanie i oczekiwanie na wieczór oraz zmrok.
Już przed godziną 21 ktoś dostrzegł delikatne, zielonkawe zabarwienie w prześwitach między chmurami. Każdy w euforii złapał swój aparat i szybko starał się uwiecznić tę namiastkę świateł północy – wszak możliwe, że to będzie jedyna „zorza” jaką będzie nam dane tutaj oglądać. I nagle…

To co zaczęło się dziać na niebie przerosło nasze oczekiwania. Choć jak sądzę, dla „tubylców” nie było się czym zachwycać. Ale dla nas to był prawdziwy spektakl. Ekscytacja, podniecenie i czysto dziecięca radość na widok zielonych wstęg tańczących nad głowami… To nie była zorza, jaką obserwujemy przy odrobinie szczęścia w Polsce – gdzieś w oddali, nisko nad horyzontem, z ledwie widocznymi filarami. To była zorza jaką znamy z filmów i cudnych zdjęć z dalekiej północy – jasna, wyraźna, zielona i dynamiczna. Widowisko trwało około dwóch godzin zanim straciło na intensywności. Koniec wrażeń, czas spać.
Kolejny dzień upłynął już trochę spokojniej, zapoznawaliśmy się z okolicą, zrobiliśmy większe zakupy, popstrykaliśmy trochę zdjęć krajobrazowych. A zorza? Tym razem całkowicie o nas zapomniała.
Norwegia, dzień trzeci:
Ponownie upłynął na zdjęciach, tym razem jednak stopień trudności nieco wzrósł – przemokły mi buty. W zasadzie chyba łatwiej powiedzieć komu nie przemokły. „Farelki” w domku chodziły na najwyższych obrotach, każdy miał coś do wysuszenia a bezpieczniki w instalacji elektrycznej wysyłały nam wyraźne sygnały, że chyba trochę przesadziliśmy. No dobra, a co z zorzą? Może i była, ale chmury też…

Czwarty dzień pobytu – półmetek za mną.
Zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia (a czasem przerwa na posiłek). Znów przyszło nam szwędać się po fiordach – dzień był dość ponury, mglisty i deszczowo-śnieżny. Ale to absolutnie w niczym nie przeszkadzało. Zdjęcia wykonane w takich warunkach doskonale oddawały klimat jaki nam towarzyszył. Jedynym „kamyczkiem w bucie” była konieczność częstego sprawdzania obiektywu, czy przypadkiem nie jest zachlapany. Nie ma nic gorszego niż zdjęcie, z którym wiążesz duże nadzieje, a które po powrocie do domu ujawnia krople wody zgromadzone na soczewce. Fota do śmieci!
Tego dnia odwiedziliśmy też lokalną kawiarnię, bistro, restaurację? Sam nie wiem jak to nazwać. Lokal gastronomiczny, który otwiera się tylko w soboty i niedziele. W pozostałe dni jest zamknięty. Jak na punkt w centrum wsi, w środku było zaskakująco dużo klientów. Do tego my dorzuciliśmy swoje 11 sztuk. Okazało się to dość kłopotliwe dla obsługi, chyba nieco się pogubili, gdyż w całym tym zgiełku zapomnieli o jednym naszym zamówieniu. Mimo wszystko, z własnej perspektywy uważam, że smak podawanych posiłków jest w stanie wynagrodzić te chwilowe perturbacje.
Wieczorem ponownie ruszyliśmy swoją małą, 3-osobową grupką w teren (reszta kontrolowała sytuację na miejscu, w domku). I to była bardzo dobra decyzja. Mimo, że ostro sypało.
Jeśli miałbym komuś coś poradzić – będąc w Norwegii, we fiordach (tak to powinno być napisane?) nie zwracajcie uwagi na aktualną pogodę. Jeśli w danym momencie zacina śnieg, za 15 minut na niebie, w całkiem sporych lukach między chmurami, może tańczyć zorza. Serio. Jechaliśmy na naszą, z góry upatrzoną pozycję w ostrym śniegu. Chwila w aucie i sygnał – dzieje się! Szczerze mówiąc, tej nocy nie wiedziałem w którą stronę skierować aparat. Zorza była wszędzie. Piękna, soczysta, zielona, wijąca serpentynami w każdym kierunku. Gdy z jednej strony gasła, za chwilę pokazywała się za plecami. Dosłownie trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Wzajemnie alarmowaliśmy się hasłami „Patrz tam, co się dzieje!!”.
Po nocy pełnej ekscytacji, w okolicach 4.30 nad ranem postanowiliśmy wracać już do domku. Przyświecało nam jedno, solidne postanowienie, ale takie naprawdę SOLIDNE: nigdzie się już nie zatrzymywać. To postanowienie było tak samo pewne w swej niezmienności jak tamtejsza pogoda. Skręcając z głównej drogi, w stronę naszego domku, w odległości dosłownie 100 metrów, któryś z moich towarzyszy zauważył na niebie pięknego Oriona. Błyszczał nisko nad dachem naszej kwatery głównej. To co? Może ostatnia fota „na dobranoc”? Czemu nie?!

Dzień piąty, przedostatni.
Nie wyspałem się. 3 godziny to dla mnie zdecydowanie za mało. Jednak na ten dzień mieliśmy zaplanowane zwiedzanie centrum Tromsø. Niestety pogoda bardzo mocno zniechęcała. Śnieg, deszcz i chlapa – to nie są wymarzone warunki do spaceru. Mimo wszystko podjęliśmy to wyzwanie. Odwiedziliśmy lokalne sklepiki z pamiątkami zaopatrując się w suweniry dla najbliższych. Asortyment dość zbliżony, choć ceny mogą się różnić – warto przejść po sklepikach by na końcu zdecydować co i gdzie kupić.

Następnie powrót do domku, kolacja i kolejny wyjazd. Mój organizm błagał o sen. Umówiliśmy się, że fotografujemy maksymalnie do północy. Ale już się przekonaliście jak to jest z naszymi postanowieniami. Trochę się nam przedłużyło – tylko o godzinkę. Zorza zgasła, my wróciliśmy. Sen! O niczym innym nie marzyłem, zwłaszcza, że kolejny dzień to pakowanie i nocna podróż powrotna. Padłem jak zabity w okolicach drugiej. Nie obudziło mnie nawet duże poruszenie w domku o 4 nad ranem, kiedy to zorza uderzyła z największą jak dotąd intensywnością. A ja smacznie spałem.
Powrót.
O nocnym zamieszaniu dowiedziałem się rano. Ekipa wymieniała między sobą uwagi na temat minionych wydarzeń a ja tylko słuchałem będąc na siebie wściekłym, że nie dałem rady…
Trudno, nie ma co płakać nad rozlaną zorzą. Śniadanie, pakowanie, sprzątanie kwadratu, wyjazd. W drodze do Tromsø, zupełnym przypadkiem trafiliśmy na niewielką polanę z reniferami. W ogóle się nie bały. Chodziliśmy wokół nich z aparatami niczym paparazzi wkoło J.Lo. Jak sądzę błysk fleszy nie był im obcy. Ostatni przystanek – lotnisko. Ku naszemu zaskoczeniu i tutaj dopadły nas atrakcje. Obsługa przez głośniki ogłosiła alarm przeciwpożarowy, zarządzając przy okazji ewakuację terminala. Nie wiem czy ewakuowano wszystkich, jednak terminal z pewnością musieli opuścić wszyscy z części ogólnodostępnej. Po 20 minutach wpuszczono nas ponownie. Prawdopodobnie fałszywy alarm.

Na sam koniec, z taśmy na lotnisku w Gdańsku odebrałem uszkodzony bagaż…
Jakie wnioski? Chcę tam wrócić! Czuję ogromny niedosyt. Norweskie fiordy mają to do siebie, że można je fotografować bez końca. Inna pora dnia, inne światło. A i sama zorza się nie nudzi. Zdecydowanie polecam każdemu!
Przy okazji:
Będę wdzięczny, jeśli uznasz, że moja twórczość fotograficzna warta jest postawienia symbolicznej kawy 🙂 Zebrane środki wykorzystam na nowy sprzęt czy bilet na kolejną wyprawę.
https://buycoffee.to/patryksiuta



























Polowanie na zorzę
24 listopada, 2025
Kiedyś ten moment musiał nadejść. Wraz z rozwojem i zdobywaniem wiedzy zwiększają się także oczekiwania wobec zdjęć a wraz z nimi komplikuje się cały proces. Pod koniec ubiegłego roku stałem się szczęśliwym posiadaczem filtra H-alpha 12nm, który przepuszcza bardzo wąski zakres fal, dzięki czemu wzrasta kontrast pomiędzy fotografowanym obiektem a tłem.

Fotografia obiektów kosmicznych w paśmie wodoru to dla mnie nowość, dopiero się tego uczę.
Materiał zbierałem przez dwie noce. Łącznie udało mi się uzbierać blisko 6h mgławicy w paśmie H-alpha, dodatkowo zebrałem nieco ponad 20 minut gwiazd w RGB. O dziwo guiding bardzo ładnie prowadził, dzięki czemu mogłem naświetlać pojedyncze klatki o długości aż 10 minut! Zobaczcie z resztą sami jak wyglądały subklatki.


Dlaczego dwa rodzaje klatek? Ano dlatego, że gwiazdki ładnie wyglądają w RGB, za to mgławicę lepiej widać w Ha 😉
Obróbka trwała wiele dni, robiłem kilka podejść nie uzyskując zadowalającego efektu. Stackowałem, rozciągałem, łączyłem – i tak kilka razy. Aż wreszcie udało mi się osiągnąć zadowalający efekt. Z pewnością da się osiągnąć lepszy rezultat, jednak biorąc pod uwagę moją nieznajomość programu (sprawdzałem nowy soft) i tak uważam, że wyszło dobrze.
Podsumowując:
- Klatki H-alpha: 35 x 600s
- Klatki RGB: 137 x 10s
Setup:
- Canon 60D astromod
- Newton Sky Watcher 150/750mm
- Montaż HEQ5 Pro
- Kamerka prowadząca ZWO ASI 120MM
- Lunetka prowadząca SVBONY 60/240mm
- Filtr Astronomik 12nm
Materiał zbierany 3 i 26 kwietnia pod niebem bortle 3.

Nie wykluczone, że dozbieram jeszcze materiału – może kolejne 6h?
Bonus
Przy okazji tego zdjęcia powstało też drugie: dwa auta, trzy teleskopy i dwa aparaty na statywach + ślicznotka w tle!

Trąba Słonia Ha+RGB
5 maja, 2025
Kilka miesięcy temu, w sierpniu, pierwszy raz w życiu zobaczyłem na własne oczy zorzę polarną.
Odpowiedni wpis o tym publikowałem kilka tygodni temu. Nie spodziewałem się wówczas, że na kolejne nie mniej spektakularne widowisko nie przyjdzie mi długo czekać.
Na początku października media tematyczne obiegła wiadomość o bardzo silnym wyrzucie materii ze Słońca. Gdy wiatr słoneczny dotarł do Ziemi wszelkie wskaźniki oszalały. Był tylko jeden mały problem – w Polsce dzień się dopiero zaczynał, a do wieczora sytuacja mogła się znacząco pogorszyć. Co więcej, większość kraju spowijały chmury.

Siedziałem zatem w domu z zazdrością czytając relacje podekscytowanych obserwatorów z mniej zachmurzonych części kraju. Aż trafiłem na wpis znajomej z mojego miasta. Udało jej się pomiędzy chmurami „coś” złapać. Bez większych nadziei złapałem zatem aparat i statyw, wsiadłem w auto i ruszyłem na przedmieścia.
To był TEN moment.
10 minut po tym jak się rozstawiłem na polu u jakiegoś rolnika, chmury przerzedziły się, a niebo przybrało czerwoną barwę. W odróżnieniu od zorzy sierpniowej, tutaj kolor był doskonale widoczny. Mój aparat rejestrował obraz z dużo większą intensywnością:

W tym momencie wiedziałem już, że jeśli nie spieprzyłem ostrości, to będzie jedno z moich najlepszych zdjęć.
Zrobiłem jeszcze kilka innych ujęć, jednak zorza zaczęła słabnąć, choć parametry https://www.spaceweatherlive.com/ pokazywały, że to niekoniecznie koniec przedstawienia.
Mimo wszystko nie udało mi się już później uchwycić tak intensywnego koloru, do tego chmury znowu przykryły okolicę niczym pierzynka. Złożyłem więc statyw i ruszyłem do domu nie mogąc doczekać się kolejnego dnia i obróbki materiału. No i mam:

Jestem mega zadowolony z powyższego zdjęcia. Nie sądziłem, że w Polsce uda mi się zrobić zdjęcie zorzy z tak intensywnymi kolorami. Fotografia zdetronizowała zdjęcie, które zrobiłem jakieś 10 lat temu w Szkocji a które zdobiło w postaci wydruku ścianę w mojej sypialni.

Kilka detali technicznych:
- Czas naświetlania: 8 sekund
- Przesłona: f/2.8
- ISO: 400
- Aparat: Canon 6D mk II
- Obiektyw: Irix 15mm
- Dodatkowo statyw i wężyk spustowy
- Obróbka w Photoshopie
A teraz nieco reklamy:
Jeśli spodobała Ci się ta fotografia, możesz ją nabyć w postaci wydruku w moim sklepiku 🙂
Będzie mi niezmiernie miło, gdyż dzięki sprzedaży swoich prac jestem w stanie częściowo finansować swoje hobby.
Październikowa Zorza polarna
11 listopada, 2024
Do tego tematu zabierałem się jak pies do jeża. Od dawna coś takiego chodziło mi po głowie, ale braki sprzętowe utrudniały podjęcie „męskiej decyzji”. Do czasu…
Dzień po pełni odezwałem się do znajomego czy poratuje soczewką powiększającą (właśnie tego mi brakowało)? Kilka godzin później, po zmroku, byłem w drodze do niego, by ostatecznie rozłożyć się ze sprzętem w centrum miasta, pod jego blokiem 😉
Zrobiłem blisko 500 zdjęć (chyba trochę przesadziłem :P) łysego i dodatkowo 2 prześwietlone klatki z poświatą.


Całość chciałem najpierw wykadrować i wyśrodkować w programie PIPP, jednak z nieznanych przyczyn, odmawiał posłuszeństwa. Dlatego pominąłem ten krok i przeszedłem do kolejnego etapu – stackowanie w programie Autostakkert. Tutaj program dobrze poradził sobie z wyrównaniem Księżyca na wszystkich klatkach, następnie połączył mi wszystko w jeden obraz.
Kolejny krok – Registax.
Przyznam bez bicia, że ten program to dla mnie nadal czarna magia. Używam go „na czuja”. Nie mam pojęcia co robię, obserwuję jedynie końcowe efekty. W ten sposób wyostrzyłem obraz.
Ostatnim etapem była obróbka w Photoshopie.
W obrazach tego typu istotne jest podbicie nasycenia kolorów. Wydaje nam się, że Księżyc jest czarno-biały, z odcieniami szarości. A to nieprawda. Różne pierwiastki na jego powierzchni inaczej odbijają światło. Po to jest saturacja. By „podbić” ten kolor.
Po uzyskaniu względnie zadowalających efektów na powierzchni księżyca pozostał do zrealizowania ostatni etap: poświata.
Zdjęcie edytowanego księżyca przeniosłem nad zdjęcie poświaty, maską usunąłem zbędną czerń dookoła tarczy. Dopasowałem wielkość. Na końcu poprawiłem nieco samą poświatę zmniejszając jej ekspozycję.
I to tyle. 🙂

Księżyc mineralny
21 października, 2024
Chyba powoli tradycją stają się moje wrześniowe wyjazdy na astrozlot w Bieszczadach. W tym roku odbyła się kolejna edycja, zatem i mnie nie mogło tam zabraknąć. Bieszczadzkie niebo oferuje chyba najlepsze warunki do wykonywania zdjęć kosmosu. Tegoroczny wyjazd okazał się bardzo owocny, pogoda dopisała, a w związku z tym – nie bez trudu – wykorzystałem wszystkie 3 noce do cna.
Jednym z obiektów, które wziąłem na cel teleskopu była mgławica Irys, NGC 7023. Pierwszy raz ją fotografowałem, wiedziałem, że jest nietypowym obiektem i „godzinka” to stanowczo za mało.
Tym razem udało się zebrać 4h materiału.
Canon 6D mk II (niemodyfikowany) + Sky Watcher 150/750
48x300s, ISO 1600 + klatki kalibracyjne
Składane w Astropixel Processor oraz Photoshop (z dodatkami)

Dla ciekawskich, jedna klatka przed obróbką wyglądała tak:

4h ekspozycji pozwoliły trochę „wyciągnąć” ciemne pyły, choć gdybym zebrał jasnych klatek więcej, z pewnością uwidoczniłyby się lepiej 😉
Zlotowy Irys – NGC 7023
2 października, 2024
Jako że zbliżamy się do maksimum aktywności słonecznej, nasza najbliższa gwiazda obdarowuje nas coraz częstszymi i silniejszymi rozbłyskami. Jeden z takich, wręcz historycznych rozbłysków, mogliśmy podziwiać w maju. Niestety, w mojej części kraju, pogoda spłatała psikusa i w czasie, gdy ludzie na Podhalu podziwiali piękne filary zorzowe, ja co najwyżej mogłem śledzić entuzjastyczne relacje obserwatorów z innych części kraju. Nie wspomnę jak bardzo byłem wówczas wściekły. Zwłaszcza w sytuacji, gdy na zorzę polowałem od co najmniej 2 lat. Nic to – wtedy musiałem obejść się smakiem.
Czas leciał, lato powoli dobiegało końca, więc – jak co roku – przygotowywałem się do maksimum Perseidów. 12 sierpnia, od rana wszelkie serwisy tematyczne podawały informacje o bardzo dużej aktywności zorzowej. Wszystkie parametry (spaceweatherlive.com) wskazywały, że czeka nas coś spektakularnego. Utrzymywanie się takich parametrów przez cały dzień jest rzadkością. Z reguły, w naszej szerokości geograficznej, zorza rozbłyska na kilka, kilkanaście minut po czym słuch o niej ginie. Tym razem było inaczej.
Do samego wieczora siedziałem jak na szpilkach trzymając kciuki by parametry nie „siadły”. Szanse na to były znikome. Spakowałem sprzęt, nastawiając się na łapanie „spadających gwiazd” z roju Perseidów.
Po dojechaniu w moje ulubione miejsce rozstawiłem sprzęt, a widząc, że nadal jest duża szansa na obserwowanie zorzy, skierowałem obiektyw aparatu na północ. Interwałometr poszedł w ruch.
Klatka po klatce, delikatnie zaróżowione niebo „szczuło” dając nadzieję na „coś więcej”.
Aż wreszcie… WALNĘŁO!
Czegoś takiego jeszcze nie widziałem! Filary zorzy było doskonale widać gołym okiem, na całej szerokości północnego nieba. Spektakl trwał. Ja stałem i gapiłem się nie mogąc powstrzymać okrzyków radości, a z uwagi na fakt, że nie byłem jedynym obserwatorem, było nas kilku „podjaranych” tym co się właśnie dzieje.
Można śmiało powiedzieć, że wiatr słoneczny, który tamtego dnia odwiedził naszą planetę utrzymywał bardzo dobre parametry niemal przez dobę. Jeszcze o godzinie 4 nad ranem na niebie pojawiały się filary.
Bez wątpienia mogę napisać, że to była moja najlepsza „astronoc” w życiu.
Z uzbieranego materiału udało mi się złożyć krótki timelapse. Zapraszam!
Jak powstał timelapse??
- 570 klatek po 20s (za długo – nauczka na przyszłość)
- iso 1600
- Canon 6D mk II (niemodowany) + Irix 15 mm f/2.5
Obróbka klatek w LR, potem całość zaimportowana do Adobe Premiere Pro.
Bonus
A gdzie bonus?? Poniżej! Pamiętajcie, że tej nocy mieliśmy również max Perseidów. Kilka ich się złapało na różnych zdjęciach. Zebrałem wszystkie na jednej klatce. Jest tu też kilka innych meteorów spoza roju 😉

I jeszcze mały dodatek w postaci startrailsa.

Dajcie znać w komentarzach co myślicie o powyższym materiale, jeśli macie pytania bądź uwagi, sugestie co można by zrobić lepiej też piszcie śmiało.
Sierpniowa zorza nad Polską (+bonus)
25 września, 2024
Galaktyka M31, szerzej znana jako Wielka galaktyka w Andromedzie to chyba jeden z najczęściej fotografowanych obiektów głębokiego nieba. Najpewniej dzieje się tak, gdyż jest to bardzo duży i stosunkowo jasny obiekt nocnego nieba. Jej szerokość odpowiada sześciu szerokościom księżyca. Często też wystarczy prosty teleobiektyw podłączony do lustrzanki by „złapać” ją w kadrze.
Do tej ślicznotki robiłem już kilka podejść, każde kolejne bardziej udane od poprzedniego.
Poniższe zdjęcie to wynik dwóch sesji z kilku różnych nocy. Łącznie około 3,5h materiału oraz klatek kalibracyjnych.
- Canon 6d mk II (niemodowany): 3,5h (klatki po 30s) + klatki kalibracyjne.
- Teleskop SkyWatcher 150/750 posadzony na montażu EQ5
- Guiding kamerka t7c oraz lunetka Svbony 50/190mm
- Astro Photo Tool, Astropixel Processor, Photoshop + Graxpert
Poniżej, dla ciekawskich, tak wygląda pojedyncza klatka naświetlana 30s.

M31 – galaktyka w Andromedzie
22 sierpnia, 2024
Galaktyka odległa od nas o 23 mln lat świetlnych, posiadająca w centrum masywną czarną dziurę o masie około 40 mln Słońc.
Łączna ekspozycja zdjęcia 3h i 10m. 38 klatek po 5 minut każda + klatki kalibracyjne.
Teleskop Sky Watcher 150/750 + montaż HEQ 5 Pro + Canon 6d MK II.
Messier 106
22 sierpnia, 2023
Co prawda strona wymaga jeszcze dużo pracy, ale jednak z czasem przybywa materiałów do publikacji.
Tym razem dotarłem ze znajomym do Leosi, niewielkiej wsi w Kujawsko-Pomorskim. Głównym celem był piękny wiadukt wznoszący się nad doliną. Niestety mrok i gęste zarośla uniemożliwiły złapanie go w kadrze zgodnie z zamierzeniami – trzeba było improwizować.

Jedno ze zdjęć powstało z mostu.

Noc była idealna, ciepło, bezwietrznie i bezchmurnie. Po wykonaniu zdjęć spod mostu stwierdziliśmy, że trochę szkoda, by już wracać. Dlatego przy okazji tego wypadu powstało kilka dodatkowych, nieplanowanych zdjęć:

Kiełbaski z grilla wraz z piwem 0% i słoikiem ogórków kiszonych smakowały wybornie 😉


Zapraszam do zakupu wydrukowanego zdjęcia z tego astrowypadu w jednym z dwóch formatów: A2 lub A3.



